Los chyba celowo przywrócił mi chorobę i odebrał smak, bym nie zjadła go całego. Na szczęście dane mi było poczuć smak pierwszego, małego kawałka. A może to wcale nie takie szczęście, bo teraz wiem co straciłam... Szczęśliwie dla Grzegorza, Jego choroba nie dopadła i jest w pełni świadomy tego, co je. A zasadniczo tego co jadł, bo po tej porcji nie ma już śladu :)
To tiramisu jest fenomenalne! Jeśli tylko choroba opuści mnie przed zakończeniem sezonu na maliny, z pewnością zrobię je jeszcze raz. Jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że to najlepszy deser jaki jadłam kiedykolwiek...
Składniki na naczynie ok 20x20 cm:
* 1 duże opakowanie biszkoptów (lady fingers)
* 500 g mascarpone
* 6 dużych żółtek
* 6 łyżek cukru
* 1 1/2 szklanki mocnej, słodkiej kawy
* 3 łyżki Amaretto
* kakao
* pudełko malin (raczej większe)
Żółtka ubijamy z cukrem około 10 minut, aż powstania bardzo jasna, gęsta masa o sporej objętości. Do ubitych żółtek dodajemy ser i miksujemy kilka minut, aby masa była gładka i nie było żadnych grudek.
Do kawy dodajemy Amaretto i przelewamy ją do miski. W kawie zamaczamy każdy biszkopt i układamy je ściśle w naczyniu. Biszkopty powinny być dość dobrze nasączone kawą i całkiem miękkie (ale nie powinno się z nich lać). Warstwy układamy w następującej kolejności: biszkopty, masa serowa, kakao (ja sypię dość obficie), biszkopty, masa serowa, maliny.
Gotowe tiramisu wstawiamy do lodówki na co najmniej kilka godzin, by zastygło.
Smacznego :)
PS. Chciałam jeszcze dodać, że dzisiejszą propozycją rozpoczynam tydzień owoców leśnych na blogu. Będzie jeszcze coś jeżynowego i jagodowego. Mam nadzieję, że moje propozycje przypadną Wam do gustu :)

Pozdrawiam:)
współczuję choroby, ale zazdroszczę takiego frykasu.
Pozdrawiam
Monika
www.bentopopolsku.blogspot.com
Pozdrawiam.
Pozdrawiam serdecznie
Asiek:)